18 Apr 2018 | tags: trip,
Hellada na kajakach:
5 kwietnia, busem pełnym i żółtym, wyruszyliśmy w szóstkę w drogę do Hellady. Kajaki na dachu, ludzie i rzeczy w środku, jedziemy. Jechaliśmy około 22 godzin, zmieniając kilkukrotnie kierowcę i zatrzymując się kilkukrotnie po tak podstawowe dla uciśnionej jednostki ludzkiej, co łyk wolności zażywa, potrzeby, jak: siku, kupa, sikupa, wino, jedzenie, alkohol, ćwiczenia fizyczne. Dojechawszy wszyscy byli pijaniutcy, oprócz mnie, kierowcy, który prędko dołączył do grona maligno-nierzeczywistych ludzi. Ognisko, masaż, kąpiel, wino, bimber, spanie. Nie zdążyliśmy nawet się posilić! Drugiego dnia przyjechało więcej ludzi. 17 osób na wyjeździe, trzema busami, to niemało organizacji, kompromisów, poświęconego czasu na atrofię tak wielu błądzących dusz. Kierownik tego burdelu, Titek, zapytany jak sobie to wyobraża, poszedł w pierony. Jednak w końcu ścisnął żelaznym uchwytem swojej władczej ręki nas wszystkich za fraki i już po południu płynęliśmy piękną rzeczkę Venetikos. Jej uroczy bieg w pierwszym odcinku działał kojąco, mimo rubasznie śmiejących się z naszych estetycznych zmysłów śmieci, tworzących wielkie stosy na brzegach. W drugim odcinku, którego spłynięcie podjęła się tylko grupa tych najdoświadczeniejszych spływowiczów, było nieco bardziej wymagająco a przyjemniej. Stosownym zamknięciem całego dnia na wodzie okazało się wejście do kanionu, które władczo ujmowało rzekę w swe ramiona wyrosłe ze skał. Zatrzymaliśmy się na biwak.
Tego samego dnia kolejna grupa odważnych spływowiczów, tym razem nie rzek, a doświadczeń i przyjemności, wybrała się na Wielkanoc do pobliskiej wsi Spileo. Galantna Gabriela, Górująca Grażyna, Czarujący Czaruś, Baraszkujący Bartosz i Minimalny Maksymilian oraz wino, wspięli się pod górę. Nie bez przygód. W końcu, doświadczyli upojenia alkoholowego, lekkiego strachu i dzikiej radości, płynącej z obserwacji tradycji greckiej oraz możliwości przyłączenia się do stołu paschalnego. Spróbowali przedniego domowego wina, wybornej baraniny i ciepłej gościnności. Co dali w zamian? Fałszujące wykonanie „Barki”, ulubionej pieśni Jana Pawła II, na 5 łamiących się głosów i tamburyn. Było warto.
Kolejne dni upływały w podobnej atmosferze, trochę ciasnego, jednak całkowicie satysfakcjonującego harmonogramu, pełnego zabaw, małych, dużych przyjemności i lekkich do przełknięcia zgryzotek. Gotowaliśmy, pływaliśmy, jedliśmy, piliśmy, spaliśmy, doświadczaliśmy i żyliśmy dla siebie i ze sobą. Z pamiątek: czaszka konia, 3 pachołki drogowe, ładny kamień, siniaki wszędzie, kac, wspomnienia. Kąpaliśmy się w naturalnych gorących źródłach obok obozu uchodźców w Termopilach, nieopodal miejsca, gdzie jakieś 2,5 tysiąca lat temu sławnych 300 poległo pod naporem tysięcy, piliśmy przednie Cipporo przy ognisku na kempingu koło drogi, jedząc tosty, pływaliśmy rzeki, których urok pozostawił trwały ślad słodkiego posmaku raju pomiędzy źrenicą a soczewką. Śliczny czas.
Kayaking in the Hellada:
The next day I’d came back from Dziadowice we depart to Hellada. The bus full and yellow one, with six people inside and 6 kayaks on the roof rode through Europe to explore beautiful infrastructure of its oldest country. We stopped only couple times for the most important stuff like pee, shit, shitpee, wine, food, a lil bit of exercises, alcohol. It was a long time we spend in the car and when we arrived everybody was drunk, only driver, me was sober. I changed my state fast after I went out of the car. This evening were like: wine, beautiful views, moonshine, bathing in cold water, fireplace, massage, sleeping in the tent. We had no time even for a meal!
Next day arrived more people. Together it was 17 of us. It is a lot fellas for a kayaking trip and we asked the head of the trip how he imagined an organization of all this mess. He went away without a word. But finally we made an agreement and went to paddle a beautifully sweet river Venetikos, which divided in two parts. First was really easy and good for little warm-up, although it had not very nice banks, full of rubbish. The second part was more beautiful and more difficult. It was not very hard but I was not bored and could also absorb breathtaking views around me. In the end the very high canyon hug the river around its huge, stony arms and swallowed it like a sip of beer. It was wonderful finish of the first kayaking day. We stopped for camping there.
The same evening we decided to witness the Pasqua in traditional Greek village Spileo. Five of us: Gaba, Grażyna, Czaro, Bartosz and me, went up all the way to the top of the valley. The path was really climatic. There were fallen stones and quite big rocks on it, it was traversing and curving to lead us into the mysterious events in the main square of the village. Of course we divided in two groups as we drank some courage potions and went out of the path. Me and Bartosz were first on the top. We started to look for the others and went into the labirynth of little, narrow streets. The claustrofobhic sensation was even larger with cars around us. Finally we found each other in the center of the city, near the church. There was a big square were around 150 people were staying with their candles, sharing the fire and chanting some traditional songs in Hellenic. Later, thankthfully to couple random events, we came into the local restaurant, where whole family were eating Eastern dinner. They invited us, gave homemade wine and piece of the most delicious lamb I’ve ever eaten in my life. It was a good evening.
Next 7 days were full of the same character of entertaining, interesting and cheerful events. We were eating terribly tasty food, sleeping, socializing in straight, honest way, drinking a hell lot, meeting easy-going locals and just enjoying the holy present. About souvenirs: the skull of a horse, nice stone, bruises on some parts of the body, hangover and brilliant memories. We took bath in naturally hot springs in Thermopiles, not far away from the place, where 300 died, but didn’t surrend, under attack of thousands. We ate fresh fruits of Hellenic soil, feta cheese, goat meet, Cipporo (Greek moonshine) and were camping in some neat places. We were paddling lovely rivers, which views rest somewhere between our heart and sight, still disturbing with its natural beauty of wilderness. Shortly, it was enormously wonderful time.